Wydanie „C`est la Vie” musiało sporo kosztować
Pierwszy numer „C`est la Vie” jest efektowny. Oglądam ten miesięcznik z uznaniem z powodu rozmachu i liczby przeprowadzonych sesji fotograficznych. Wszystko to musiało sporo kosztować.
Stale powtarzający się motyw kulinarny oceniam jako trafny wybór. Dzięki niemu magazyn wyróżnia się na tle konkurencji i wstrzela w klimat – dziś wszyscy gotują, a kucharze są celebrytami. Tylko, ile razy można się odwoływać do sałatki Danuty Stenki, czy ciasta pieczonego przez Szymona Majewskiego? Dziwi mnie, że wydawca zdecydował się na skromniejsze sekcje Moda, Uroda, Zdrowie. To tak, jakby chciał odtańczyć tylko program obowiązkowy. Za niedociągnięcie uważam też dobór bohaterów wywiadów. Miałem wrażenie, że wyskoczyli z maszyny losującej. Autorami wywiadów są dwie osobny, co wzbudza niepokój o jakość kolejnych numerów. Pierwsze wydanie można przygotowywać nawet pół roku, ale następne mają już reżim czasowy. Kłopotem jest także słabo rozpoznawalna marka. Gdy na polskim rynku ukazał się magazyn „Votre Baeaute”, okazało się, że niewiele osób potrafi wymówić ten tytuł.
Z doboru tematów wynika, że „C`est la Vie” jest adresowany do zamożnego odbiorcy, którego stać na kolację w drogim lokalu. Jednak zasadniczo różni się od „Harper`s Bazaar Polska”. Tam funkcja prestiżu jest podstawowa, w „C`est la Vie” niemal na każdej stronie czuje się klimat lokalnego ciepła.
(03.04.2013)